Tomasz Lis – RP i PR, 01.12.2025
Przy okazji afery z wpisem instytutu Yad Vashem w kontekście holokaustowym wielu poczuło potrzebę obrony dobrego imienia Polski. Dołączyłem do tego grona i ja, choć zgadzam się w sumie z wybitnym badaczem Holokaustu, profesorem Janem Grabowskim, że afera była dość absurdalna, bo wiadomo było, że instytut, pisząc Poland w kontekście wojny i Holokaustu, miał na myśli okupowaną przez Niemców Poland.
Niby tak, ale warto było sprawę wyklarować. Też strasznie mnie denerwuje brak gotowości Polaków do wzięcia choć części odpowiedzialności za pomaganie lub za mało stanowcze przeszkadzanie sprawcom Holokaustu, ale nie widzę powodów, żebyśmy, zasadnie bijąc się w piersi za swoje winy, bili się w nie jeszcze za winy cudze. Nie zgadzam się z sugestiami o premedytacji i antypolonizmie Yad Vashem, o czym codziennie przekonują mnie wpisy rodaków w mediach społecznościowych wymyślonych i stworzonych oczywiście przez podstępnych Żydów. Że Żydzi stworzyli Polakom platformy do dzielenia się ze światem swym antysemityzmem, to już oczywiście pewien masochizm, choć rzecz jasna nie o żadnych Polaków i nie o żaden antysemityzm owym twórcom szło, ale jak to u Żydów, o kasę.
Dlaczego i ja do chóru obrońców ojczyzny dołączyłem? Bo nie lubię po prostu, jak o nas źle mówią, choć samego antysemityzmu nie znoszę już organicznie.
Chciałbym, by świat myślał o nas i pisał dobrze, jak o kraju Solidarności, udanej transformacji ustrojowej czy wielkiego sukcesu gospodarczego. Antysemityzm jest zaś jak tłusta plama na ubraniu lub wstydliwe znamię na czole. Wygląda źle i pachnie źle.
Oczywiście kwestia narodowego PR-u jest dość dynamiczna. Przypomina mi to stary dowcip o tym, czym się różnią szczury od chomików. Otóż chomiki mają lepszy PR. Narodowymi mistrzami PR-u są, jak wiadomo, Austriacy, którzy przekonali cały świat, że Hitler był Niemcem, a Beethoven Austriakiem, choć ten pierwszy urodził się w Braunau w Austrii, a ten drugi w Bonn w Niemczech.
Z Niemcami i ich PR-em bywa różnie. W oczach polityków PiS i Konfederacji nadal są po prostu potomkami SS-manów i gestapowców, ale dla większości są po prostu normalnymi, w większości porządnymi ludźmi, do tego spokojnymi i nastawionymi pokojowo. Do tego stopnia, że oglądając najnowszy film Norymbergia (polecam), momentami zastanawiamy się, jakim cudem w miarę porządny naród filozofów oraz miłośników Bacha i Mozarta wydał na świat takie bestie. Nie tu jednak miejsce i pora na analizę, dlaczego walkirie dosiadły skrzydlatych koni akurat w Niemczech i dlaczego tam pojawił się Wagner, który skomponował ścieżkę dźwiękową do barbarzyńskich działań Hitlera. Kwestię tę tu porzucę, zachowując pewność, że Jarosław Kaczyński nie porzuci jej nigdy i wyskrobie w niej także wątki generyczne.
Ewidentne problemy PR-owskie ma ostatnio Rosja. Zrozumiałe, biorąc pod uwagę oblicze, które pokazuje ostatnio światu. Nadal kocham Dostojewskiego, Bułhakowa, Tołstoja, Czechowa, Czajkowskiego, Rachmaninowa i Prokofiewa, a popieranie Putina wybaczam łaskawie sopranistce Netrebko i hokeiście mojej ulubionej drużyny Washington Capitals Aleksandrowi Owieczkinowi, choć nie pojmuję, jak wybitni w swoich profesjach, niezależni finansowo milionerzy mogą popierać zbrodniarza. Przecież ich nikt na front ani do łagru nie wyśle. Moja swoista rusofilia nie wylądowała więc w grobie, mimo starań samych Rosjan.
Nie do końca pogrzebałem też wielką sympatię do Węgrów, choć i ona od dekady poddawana jest ciężkiej próbie. To Węgry były pierwszym regularnym celem wakacyjnych wojaży mojej rodziny, kocham więc niezmiennie Budapeszt i Balaton, a z sentymentem wspominam nawet gulaszowy socjalizm z jego względnym dobrobytem. Z Węgrami na papierze nadal jesteśmy niby bratankami, choć wielu z nas pyta, jak porządny naród mógł tyle razy wybierać marionetkę Putina i złodzieja. Cóż, Węgrzy obudzili się po prostu, jak my, na czas, ale było im trudniej, biorąc pod uwagę, że Węgry to takie Podkarpacie z Budapesztem pośrodku. Nam, z 10 dużymi aglomeracjami miejskimi i ośrodkami akademickimi, było jednak łatwiej. Nasza przyjaźń, wierzę w to, wkrótce odżyje. Powinna. Dali nam w końcu Węgrzy porządnego króla, a my im wodza narodowego powstania, nasi wielcy kompozytorzy zaś, Chopin i Liszt, których los rzucił do Paryża, serdecznie się przyjaźnili, co pięknie pokazano ostatnio w filmie „Chopin”. Za rok 70. rocznica węgierskiego powstania z 1956 roku, gdy tysiące Polaków stały w długich kolejkach, by oddać krew braciom Węgrom rozjeżdżanym przez sowieckie tanki. Da Bóg, rocznicę tę wspólnie będą obchodzić demokratyczna Polska i demokratyczne Węgry, które po wyborach wyjdą z cienia Putina i oddadzą nam wypoczywających tymczasowo w Budapeszcie pisowskich złodziei.
Zacząłem tekst od Żydów i na Żydach skończę, bo jak wiadomo, każda dyskusja na Żydach się w Polsce skończy. Państwo żydowskie też ma teraz kłopoty wizerunkowe, ale sądzę, że podobnie jak Polska raczej przejściowe, trudno bowiem nie podziwiać wspaniale rozwijającego się i wybitnie zaawansowanego technologicznie pięknego kraju, respektującego demokrację, choć jest małą wyspą na oceanie islamskiej nietolerancji i autorytatyzmu.
Zostawmy zresztą Izrael Żydom, Węgry Węgrom. Rosję Rosjanom, bo mamy swoje problemy, swoje powody do dumy i swoje powody do wstydu. Wypinajmy pierś po ordery i bierzmy na klatę winy i odpowiedzialność, bo tego wymaga dorosłość, a Polska nie tylko ns honor, Boga, ojczyznę i dobry PR zasługuje. Dorosłość, która zawsze była u nas towarem deficytowym. i żadne Yad Vashem problemem i powodem tu nie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz