Tomasz Lis - Człowiek to brzmi bzdurnie, 26.10.2025
Donald Tusk nazwał ostatnio Jarosława Kaczyńskiego podpalaczem, który generuje w polskiej polityce, i szerzej w Polsce, złe emocje i nienawiść, która może w końcu doprowadzić do nieszczęścia. Podpalacz to dość mocne słowo, ale w odniesieniu do Kaczyńskiego to eufemizm. Gość jest po prostu pozbawionym wyższych uczuć, w tym empatii oraz wszelkich hamulców psychopatą. Rozmawiałem o jego przypadku z kilkoma psychologami oraz psychiatrami i wszyscy użyli dokładnie tego określenia.
„Człowiek to brzmi dumnie”, pisał po rewolucji bolszewickiej Maksym Gorki, ale w sowieckiej Rosji słowo to wcale dumnie nie brzmiało. Wręcz przeciwnie.
Jarosław Kaczyński jest człowiekiem i politykiem wschodnim. Nie mówię tu o powiązaniach z Rosją czy Kremlem, ale o mentalu. O człowieku, który myśli po wschodniemu. Widzi masy ludzkie, elektoraty, zbiorowości, ale nie pojedynczego człowieka, chyba że ten człowiek nazywa się Tusk albo ktoś inny, kogo akurat chce wykończyć.
Generalnie Kaczyński lubi ludzi sortować i nie przez przypadek elektorat opozycji nazwał 10 lat temu gorszym sortem Polaków, które to słowa nie przyszłyby do głowy i na język żadnemu demokratycznemu politykowi w żadnym demokratycznym kraju, bo taki pokaz pogardy skończyłby się dla niego tragicznie. Ale nieuznający barier i niemający hamulców Kaczyński w język gryźć się nie zamierza. Jest psychopatą, gardzi ludźmi, nienawidzi ich i nie zamierza się z tym kryć. Nawet kryć mu się z tym nie chce.
Ludzie dzielą się dla niego generalnie na cztery grupy. Pierwsza to jego zwolennicy. Nimi też gardzi i uważa za kretynów, ale ich potrzebuje, więc symultanicznie ich albo kupuje, albo ogłupia, by tym łatwiej było mu ich kupić i zmanipulować w przyszłości. W przypływie szczerości prosto w oczy powiedział im kiedyś nawet, że mają głosować i nie przeszkadzać, do czego zresztą karnie się zastosowali. Druga grupa to zwolennicy jego oponentów. Nimi gardzi oczywiście bardziej niż swoimi i nie jest skłonny okazywać im żadnych faworów. Trzecia grupa to jego oponenci, czyli wrogowie, których chce pognębić i zniszczyć. Czwarta to jego partyjni pretorianie, z którymi zawarł niepisany pakt. Wymaga od nich ślepego posłuszeństwa, za co rewanżuje się gotowością przymykania lub zamykania oczu na ich złodziejstwo, amoralne brewerie oraz chamskie wyskoki. Chamstwo zresztą nagradza, wychodząc z założenia, że im bardziej świnia uświniona, tym bardziej od niego uzależniona i na niego skazana.
Ostatnio wielu ludzi oburzyło się u nas na ekscesy PiS związane z Pegasusem. Z prawnego punktu widzenia jest to przestępstwo i zbrodnia na demokracji. Z moralnego punktu widzenia obrzydliwość. Ale z punktu widzenia Kaczyńskiego to nie jest ani kwestia prawa, ani moralności. Kaczyński jest nastawiony do wszystkiego utylitarnie. Wszystko, co służy mu do zdobycia, utrzymania i powiększenia władzy, jest dobre, wszystko, co mu w tym przeszkadza, jest złe. Pegasus mógł być i był pomocny, więc to klepnął. Podsłuchiwanie rodziny Tuska nie wynikało zapewne z jego osobistej niechęci do nich. Teoretycznie mogło mu po prostu ułatwić uderzenie w niego. To wystarczyło. Nic osobistego, można by rzec. Kwestia historycznej i politycznej konieczności i potrzeby. Uważał zapewne, że grzechem byłoby nie skorzystać z narzędzia, które potencjalnie dawało szansę dorwania Tuska.
Dla Kaczyńskiego polityka i życie to gra w chińczyka. Tyle że pionkami są ludzie, a kostką rzuca on. Skoro jako żeton w walce o władzę był i jest w stanie potraktować brata i pamieć o nim, to co będzie się przejmował obcymi.
Ostatnio Kaczyński kategorycznie wystąpił przeciw związkom partnerskim. Osobiście nie ma zapewne nic ani do gejów, ani do ludzi w związkach nieformalnych. Uznał po prostu, że sprzeciw pozwoli mu zmobilizować własny elektorat i wzmocnić sojusz z Kościołem, który oczywiście też traktuje (zresztą z wzajemnością) instrumentalnie. Los ludzi ma gdzieś, ich potrzeby ma w głębokim poważaniu. Liczy się tylko jego potrzeba władzy. To ją trzeba zaspokoić. Psychopata.
Kaczyński nawet pozbawiony władzy ma pakiet kontrolny w polskiej polityce, bo całkowicie kontroluje wyobraźnię polityczną i emocje jakichś 40 procent Polaków. To z kolei oznacza, że póki żyje, można bez końca gadać o depolaryzacji czy zasypywaniu dzielącego Polaków rowu, ale absolutnie nic nie będzie z tego całego gadania wynikało. Nie zmieni się nic. Póki jest. A może i dłużej, bo w kolejce do schedy po kaczorze czeka całkiem wielu kaczorków.
Może mało to wszystko optymistyczne, ale nadchodzą zaduszki, czego chcecie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz