Państwo prawa — reaktywacja… (z blogu myDemokracja_online), 19.11.2025
Na zdjęciach z początku lat 2000. Trybunał Konstytucyjny wyglądał jak instytucja: sala rozpraw, sędziowie w purpurze, debata, powaga. Dziś to miejsce przypomina raczej schron zbudowany z oświadczeń prasowych, nie zaś sąd, na którego wyroki patrzy kraj. Różnica jest bolesna, widoczna i… w pełni udokumentowana.
Bo Trybunał to nie tylko budynek. To autorytet. A autorytet, raz podważony, odpada jak tynk ze ściany — sypie się długo po tym, jak winni zdążyli już odjechać służbowymi limuzynami.
Od sędziego strażnika do sędziego partyjnego
Kiedy w 2015 r. partia rządząca postanowiła, że Konstytucja to zbiór „sugestii”, a nie norm, TK był pierwszą instytucją, która stanęła im na drodze. I pierwszy, który padł.
Najpierw nielegalne wybory sędziów-dublerów — potwierdzone później przez sam TK (gdy jeszcze działał normalnie) oraz przez międzynarodowe instytucje. Potem nocne ustawy, dopisywane jak przypisy w broszurce agitacyjnej. I wreszcie operacja personalna, która przeszła do historii pod hasłem:
„Julia Przyłębska, odkrycie towarzyskie prezesa”.
Od tego momentu Trybunał zaczął żyć własnym życiem — nie konstytucyjnym, tylko politycznym.
Wyroki zapadały na konferencjach, a nie na rozprawach. Kalendarz spraw ustawiano pod bieżące potrzeby partii, a nie obywateli. A pozycję prezesa budowano szybciej niż argumentację prawną.
Trybunał bez quorum. Państwo bez wstydu
Kulminacją degrengolady były lata 2022–2023, kiedy sędziowie w większości nominowani przez PiS… odmówili orzekania z prezes Przyłębską, bo jej kadencja dobiegła końca, a ona uparła się, że jednak nie.
Państwo prawa w pigułce:
– sędziowie buntują się przeciw prezes,
– prezes buntuje się przeciw Konstytucji,
– Trybunał buntuje się przeciw logice.
I tak trwał pat, w którym jedynym pewnym faktem było to, że TK nie miał ważnego quorum, a jego wyroki miały status politycznego komunikatu, nie orzeczenia sądu.
To nie opinia — to wnioski m.in. Komisji Europejskiej, Komisji Weneckiej i polskich organizacji prawniczych.
Upadek autorytetu — na własne życzenie
Nie trzeba doktoratu z prawa, by zrozumieć prostą zasadę:
sąd, który przestaje być niezależny, przestaje być sądem.
Gdy TK stał się politycznym bunkrem, skutki były natychmiastowe:
Spadło zaufanie społecznie — do poziomów nienotowanych w historii badań.
Instytucje europejskie przestały traktować wyroki TK jako prawomocne.
Chaos prawny stał się normą, a nie wypadkiem przy pracy.
Zniszczenia nie da się cofnąć jednym ruchem. To jak odbudowa zabytku — trzeba najpierw wyprowadzić intruzów, odkopać fundamenty i dopiero potem zacząć remont.
Prawdziwy paradoks? Trybunał musi być silny — właśnie po to, by rządzić mógł demokratyczny rząd
To najważniejszy, choć często pomijany element debaty.
Prawdziwy TK nie jest ani „antyrządowy”, ani „prorządowy”.
Jest prokonstytucyjny — i tyle.
Dlatego obecny rząd nie potrzebuje, by Trybunał był karłowaty. Nie musi go „pod siebie” podporządkowywać, bo nie ma nic do ukrycia. Mocny TK to stabilne państwo. Stabilne państwo to stabilna polityka. Stabilna polityka to rozwój, a nie przepychanki na konferencjach.
Dlatego odbudowa TK będzie jednym z najtrudniejszych, ale też najważniejszych zadań na tej drodze. Powrót standardów, odpolitycznienie składu, przepisy przejściowe — wszystko to wymaga czasu i cierpliwości.
Ale jedno jest pewne:
nic już nie wróci do czasów, gdy Trybunał był w rękach jednego środowiska, a Konstytucja służyła jako pretekst do partyjnych pokazów.
Bo nie ma większej ironii niż ta:
ludzie, którzy latami mówili, że bronią polskiej suwerenności, zrobili z Trybunału Konstytucyjnego coś, czego nie uznał… nikt.
Ani prawnicy, ani obywatele, ani Europa.
Nawet własni sędziowie.
Ruina to nie metafora.
Ruina to diagnoza.
A teraz — czas na rekonstrukcję. Już bez „towarzyskich odkryć”, bez dublerów, bez kłamstw.
Z Konstytucją w roli głównej, a nie w roli dekoracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz