Tomasz Lis - Zanim będzie za późno, 14.12.2025

 

Właśnie po dość długiej przerwie można odnieść wrażenie, że znowu tracimy instynkt samozachowawczy, co już nie raz w historii miało następstwa przykre, a nawet katastrofalne. I w razie niekorzystnego obrotu wypadków teraz może być podobnie.

Wiatry, jak zawsze ze wschodu, ale teraz także z zachodu, wieją przeciw Europie i Unii Europejskiej. Putin chce ją rozpieprzyć od zawsze, bo silna Europa to przeszkoda dla wszechwładzy Rosji. Teraz Europa jest jednak brana w kleszcze, bo wrogość wobec niej prezentuje też amerykański prezydent, kiedyś Europy przyjaciel i sojusznik, ale ostatnio, w najnowszym wydaniu, wróg. Trump też nie chce silnej Europy. Niby sojusznicy, ale utrudniają życie jego idolowi Putinowi, do tego wspierają znienawidzoną przez niego Ukrainę. Poza tym gadają, dyskutują, kwestionują i mają wątpliwości, czyli wszystko to czego Trump organicznie nienawidzi.

Wiatry historii bywają zmienne, o czym Polacy wiedzą jak mało który naród. Skoro jednak nie na wszystko, na przykład na pogodę, mamy wpływ, to ważne staje się, jak na nią reagujemy i jak się do niej dostosowujemy. Gdy jest huragan, staramy się nie pływać w morzu, a w połowie stycznia raczej nie wspinamy się na Rysy, szczególnie w kapciach. Zachowujemy się, krótko mówiąc, rozsądnie i odpowiedzialnie, bo –  wiadomo – licho nie śpi.

Tymczasem w obecnej, wybitnie niesprzyjającej sytuacji międzynarodowej część z nas i duża część naszej tzw. klasy politycznej zachowuje się tak, jakby rozum i instynkt samozachowawczy ich opuścił. PiS, Konfederacja i Braun coraz bardziej ostentacyjnie mówią antyunijnym językiem Rosji. Zdają się być w antyunijnym amoku. Wiadomo, że Trump z Putinem chcą jak najszybciej zamknąć kwestię Ukrainy, w czym Europa im przeszkadza, stąd rośnie ich niecierpliwość. Trump się wścieka i nazywa Europę gnijącą i słabą, w czym zupełnie nie przeszkadza mu, że większość wskaźników mówi jednoznacznie iż Europa jest w lepszej formie niż Ameryka, a jeśli idzie o dobrostan społeczeństw, to w o niebo lepszej. Putin z kolei niemiłosiernie podkręca swoje polityczne zasoby w Europie, co skutkuje furiacką antyeuropejską ofensywą. Choć czasem to może nawet nie kwestia impulsów z Moskwy, ale niedoborów umysłowych u przeciwników UE. Wystarczy przejrzeć konta na X niejakiej Zajączkowskiej czy Mentzena, by zobaczyć, że zachowują się, jakby w antyunijnym amoku postradali zmysły. Atak non stop, bez wytchnienia. Choć nie postradali jednak aż na tak, vide Zajączkowska, by zrezygnować z unijnych pieniędzy.

W Polsce tanatos często bywał silniejszy niż eros, co skutkowało strasznymi narodowymi klęskami. Ale zdawało się, ze kilka lat rozwoju i względnej prosperity sprawiło, że Polacy nauczyli się akceptować to, czego nie lubili nigdy, czyli normalność, polubili dostatek i stracili apetyt na samobójcze eksperymenty. Zdawało się, bo jakby właśnie przestaje się zdawać.

Antyunijne ćmy z entuzjazmem lecą w kierunku świecy, nieświadomie nieuchronnych skutków nadchodzącej randki.

Lecą jak pilot Tupolewa, który słyszał od przełożonego „zmieścisz się śmiało”. No i poleciał śmiało, a potem zmieścił się – w trumnie. On, a w każdym razie to, co z niego zostało, razem z nim prawie sto osób zresztą.

W kwestii UE, jej trwania i przyszłości jesteśmy w punkcie będącym odpowiednikiem jakiegoś kwadransa przed katastrofą Tupolewa. Jeszcze można odlecieć na drugi krąg, zawrócić albo odlecieć na lotnisko zapasowe. Jeszcze można zrobić niemal wszystko, by katastrofy uniknąć. Niestety na pokładzie antyunijnego Tupolewa dzieją się rzeczy, które z każdą chwilą uprawdopodobniają scenariusz czarny, pesymistyczny lub skrajnie pesymistyczny. Totalna dezynwoltura, wręcz rebelia pasażerów, którzy próbują wymóc na pilocie lot koszący i zderzenie z ziemią, grożąc jednocześnie, że jak tego nie zrobi, to go do tego już niedługo zmuszą.

Z przerażeniem patrzy na to przynajmniej połowa pasażerów, która nie ma ochoty, by ich kraj znowu stał się skansenem, by znalazł się na peryferiach kontynentu i zachodniej cywilizacji – szary, biedny i straszliwie smutny. Nie chcą utraty dopłat do rolnictwa, unijnych funduszy, otwartych granic, tańszego roamingu i tysięcy innych rzeczy, które od dwóch dekad czynią nasze życie lepszym, łatwiejszym i przyjemniejszym. Po co to wszystko tracić? W imię czego, do jasnej cholery?

80 lat temu powstało słynne dzieło „Dzieje głupoty w Polsce”. Czy naprawdę chcemy dopisać do niego następny tragiczny rozdział o tym, jak padliśmy ofiarą już nie wrogów, ale własnej głupoty, jak wyrzuciliśmy do śmietnika dorobek dwóch pokoleń i pokazaliśmy, że nawet jak mamy wręcz nieprawdopodobnego historycznego farta, to fantastyczną koniunkturę też potrafimy spieprzyć?

Układanka geopolityczna Polski jest od stuleci taka sama. Prosta jak 2+2. Polska samotna to przedsionek katastrofy. Zakotwiczona na Zachodzie ma szanse na wolność, rozwój, dobrobyt, na demokrację i praworządność. Polska idąca na wschód to Polska romansująca z totalną katastrofą: polityczną, ustrojową, cywilizacyjną i gospodarczą. To tak proste, że problemy ze zrozumieniem tego może tylko kompletny imbecyl. Czy w narodowym kotle chcemy upichcić sobie kolejną tragedię?

Oczywiście nie jest tak, że kłopoty z instynktem samozachowawczym mamy tylko my. Brytyjczycy zafundowali sobie katastrofę pt. Brexit. I nie ma znaczenia, że większość z nich, w tym 80 procent młodych ludzi, uważa to dziś za katastrofalny błąd. Nie ma też znaczenia, że dziś wyniki referendum byłyby zupełnie inne. Poszły konie po betonie, mleko się rozlało. Teraz już za późno. Z kolei Amerykanie, inny naród praktykujący demokrację znacznie dłużej niż my, wybrali na prezydenta debila. I dziwią się, że ich kraj coraz bardziej przypomina wschodnią satrapię. „This is not America” – zaśpiewałby Pat Metheny. Naród zamiast „make America great again” zrobił Amerykę „dumb and dumber, again”. Serio chcemy dorzucić do koszyczka katastrof swój ekskluzywny dramat? Mało ich mieliśmy?

Instynkt samozachowawczy każe ludziom w trudnych sytuacjach stosować taktykę jednego „F” – flight, fight albo freeze: walczyć, uciekać lub zastygnąć. Zdecydowanie polecam fight. Jeszcze można.

Także tym razem, obierając zgubny kurs, nie zmieścimy się „śmiało”. nie zmieścimy się w ogóle. Wolę więc zawczasu wrzeszczeć „pull up, pull up” i „terrain ahead”. Nie mam wielkich złudzeń co do skuteczności moich apeli, zwycięstwa wyborcze PiS-u, Dudy i Nawrockiego jasno pokazują ich wybitnie ograniczoną moc. Jak ktoś chce lecieć na skały, to niech leci, a potem obchodzi miesięcznice katastrofy wywołanej narodową głupotą. Ja jednak do szczęścia żadnych miesięcznic nie potrzebuję, wolę więc teraz krzyczeć, by za jakiś czas móc sobie powiedzieć „przynajmniej próbowałem”. Czyste sumienie to też coś.

Felieton Tomasza Lisa >>>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz