Państwo poważne kontra państwo udawane… (z blogu myDemokracja_online), 20.11.2025

Są takie momenty, kiedy polityka wychodzi z ekranu i siada nam na ramieniu. Nie ma już podziału na „ich i nas”, na odbiorców i komentatorów. Zostaje jedno pytanie: czy państwo, w którym żyjemy, potrafi jeszcze być poważne?

W ostatnich dniach odpowiedź na to pytanie wybrzmiała w dwóch miejscach: na torach kolejowych, gdzie dywersanci podkładali ładunki, oraz w Sejmie, gdzie wicepremier, minister spraw zagranicznych – Radosław Sikorski wygłosił przemówienie, które było jak zimna, potrzebna kąpiel w rzeczywistości. Zwłaszcza tej, której nie chcemy oglądać.

Kiedy obce służby próbują doprowadzić do katastrofy na polskiej kolei, to nie jest scenariusz political fiction. To jest test odporności państwa. Test, który — nie oszukujmy się — część naszej klasy politycznej chciałaby zdać na ściągach z poprzedniej epoki. Bo łatwiej udawać, że atak to wina „złej Unii”, niż przyjąć do wiadomości, że to Putin gra na rozpad Zachodu, a nie Ursula von der Leyen na podbój Krakowskiego Przedmieścia.

Sikorski przypomniał coś, co powinno być oczywistością:

Unia Europejska nie jest zagrożeniem dla naszej suwerenności — jest jej gwarancją.

Bruksela nie każe nam oddawać niepodległości, tylko korzystać z reguł, pod którymi sami się podpisaliśmy. Jeżeli ktoś widzi w tym zamach na polskość, to być może jego pojęcie polskości zatrzymało się na etapie zeszytu do historii z lat 90., w którym UE była jeszcze „organizacją przyszłości”.

Ale najciekawsze nie dzieje się w Unii. Najciekawsze dzieje się u nas, na krajowym podwórku. Prezydent, który podczas Święta Niepodległości nie znajduje ani jednego słowa o rosyjskiej agresji, za to oskarża europejskie trybunały o „odbieranie suwerenności”, wpisuje się w scenariusz pisany nie w Warszawie, tylko gdzieś na Łubiance. Tu nie trzeba teorii spiskowych — wystarczy podstawowy zmysł geopolityczny.

A kiedy dzień później odmawia awansu sędziom za to, że stosują prawo europejskie (to samo, które Polska ratyfikowała i które nasza Konstytucja uznaje za obowiązujące), to robi coś więcej niż tylko polityczną złośliwość. On świadomie podważa fundament, na którym stoi polskie państwo prawa — zasadę, że decyzje sądów opierają się na obowiązującym systemie prawnym, a nie na humorach głowy państwa. To jest nie tylko precedens, to sygnał: że prawo można traktować jak kartę dań, wybierając tylko to, co smakuje politycznemu podniebieniu; że sędzia ma nie tyle orzekać zgodnie z prawem, ile „nie drażnić pałacu”. To jest powrót do logiki, z którą Europa już raz musiała sobie poradzić: logiki władzy, która nie zna granic, jeśli nikt jej ich nie postawi.

I właśnie o tym — choć nie wszyscy chcieli to usłyszeć, a część demonstracyjnie wyszła z sali — mówił Sikorski: że suwerenność to nie prawo do łamania własnych zobowiązań, tylko zdolność do stania przy zasadach, które czynią nas częścią Zachodu, a nie jego karykaturą.

Że „niepodległość” nie polega na krzyczeniu o niej w korytarzach parlamentu, tylko na budowaniu państwa, w którym obywatel może ufać, iż wyrok zależy od ustawy, nie od kaprysu.

Sikorski przypomina też, że bezpieczeństwo Polski nie jest metaforą, tylko konstrukcją opartą na sojuszach, przewidywalności i odpowiedzialności. Kiedy dywersanci podkładają bomby, a parlamentarna opozycja wychodzi z sali, bo nie ma odwagi wysłuchać, co mówi minister spraw zagranicznych — to przestaje być polityczny teatr. To staje się symulacją państwa, w którym realne zagrożenia zderzają się z intelektualnym niechlujstwem.

🔷Polska stoi dziś między dwoma modelami:

  • państwem poważnym, które rozumie, że sojusze są jak system nerwowy — jeśli przestanie działać, organizm pada,

  • państwem udawanym, które uważa, że suwerenność to wściekłość na wszystko, co nie mieści się w partyjnej narracji.

Sikorski wybrał tę pierwszą wersję. Druga rozgrywa się na naszych oczach: w pałacykach, na konferencjach, w komentarzach urzędników, którzy z równą pewnością siebie ignorują dywersję na torach, jak ignorują własne konstytucyjne obowiązki.

A historia jest wyjątkowo prosta. Kiedy za wschodnią granicą trwa wojna, kiedy Kreml próbuje destabilizować Europę, kiedy dywersanci realnie działają na naszym terytorium — nie mamy luksusu udawać państwa. Nie mamy czasu na obrażone miny. Nie mamy miejsca na pseudopatriotyczne uniesienia, pod którymi świeci brak elementarnej odpowiedzialności.

Dlatego słowa Sikorskiego są dziś testem nie tylko dla polityków, ale i dla nas, obywateli.

Czy chcemy państwa, które stoi na fundamentach prawa, sojuszy i zdrowego rozsądku?

Czy państwa, które buduje swoje bezpieczeństwo na własnych fochach?

Odpowiedź jest prosta. Jeśli mamy przetrwać tę dekadę, jeśli mamy ocalić nie tylko granice, ale i sens polskiej państwowości — musimy wybrać Polskę poważną.

Bo Polska udawana już wiele razy kończyła się źle. A tym razem historia nie da nam drugiego podejścia.

Z blogu: myDemokracja_online >>>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz